piątek, 14 lutego 2014

This Is How I Dissapear [2/4]

Druga część jest właściwie jeszcze bardziej nudna niż poprzednia, ale myślę, że w pewien sposób właśnie o to chodzi w tym czymś. Większość rzeczy, które się tutaj znajdują, napisałam szmat czasu temu i teraz chyba po prostu czuję potrzebę, żeby się tego pozbyć i być w stanie napisać coś nowego.
Za błędy przepraszam.

~

Mikey mówi, że doktor Atterberry zgodził się spotkać z Gerardem za godzinę w jego prywatnym gabinecie na końcu Fulton Street.
- Czy ten doktor pomoże nam znaleźć Franka? - pyta Gerard i próbuje nie czuć się zawiedziony postępowaniem swojego młodszego braciszka. Nie może się już na niego złościć. Nigdy więcej. To nie na to Mikey zasługuje. Jest dobrym chłopakiem, którym Gerard powinien się zaopiekować, a nie na odwrót. Co ich mama powiedziała zanim umarła?
Opiekuj się swoim młodszym bratem, Gerard. On tego potrzebuje. Nasz mały Mikey. Pamiętasz jak rozbił sobie głowę, zjeżdżając na sankach z górki obok domu McCrackenów, a Ty owinąłeś jego ranę własnym szalikiem i przyprowadziłeś go za rękę do domu? Była zima. Była zima, tak jak teraz, Gerard. Powiedz, czy na zewnątrz jest bardzo mroźno?
Gerard nie może przeboleć tego, że zawiódł swoją mamę. To przecież Michael teraz opiekuje się nim, to on zachowuje się jak prawdziwy starszy brat, chociaż tak naprawdę jest tym młodszym - tym, któremu Gerard w przeszłości podgrzewał obiad, gdy wracał ze szkoły; tym, którego przykrywał wieczorem kołdrą aż po samą szyję, i któremu czytał bajki na dobranoc, przez co zielone, zaciekawione oczy Mikey'ego zakrywane zostawały przez znużone powieki; tym, który przyszedł kiedyś o północy do łóżka Gerarda, mówiąc coś o pokrytym milionami gwiazd, nocnym niebie, jakie koniecznie musieli poobserwować razem chociaż przez chwilkę.
Kiedy właściwie umarła mama? Kiedy Gerard stał się tym złym, niedołężnym, nieprawdziwym starszym bratem, któremu trzeba pomagać w najprostszych czynnościach poprzez iście dziecięcą mentalność?
Nie pamięta. W gruncie rzeczy pamięta bardzo mało rzeczy i teraz zastanawia się nad tym, czy jego mama faktycznie powiedziała to, co on przed chwilą sobie przypomniał - czy rzeczywiście poprosiła Gerarda o to, aby opiekował się Michaelem. Czy jest możliwe, aby on sam sobie to wszystko wymyślił? Nie wie, naprawdę nie wie. Chyba powinien ograniczyć ufność co do własnego umysłu oraz pamięci. Wszystko zaczyna się mieszać.
- W pewnym sensie tak - odpowiada Mikey po dłuższej chwili i ofiarowuje bratu swoje nieprzeniknione spojrzenie - jedno z tych, których Gerard czasami się obawia. Mimo wszystko, nie tego się spodziewał. Nie ma pojęcia jak powinien porozmawiać z Mikey'em. Czy teraz jest odpowiedni moment na to, aby przeprosić go za bycie złym starszym bratem oraz zapytać o mamę? Gerard patrzy na niego i myśli, że jeszcze jakiś czas z tym poczeka. Mimo iż Michael co jakiś czas uśmiecha się w jego stronę pocieszająco, ten dostrzega, iż jego ramiona są spięte, a zęby mocno zaciśnięte, więc milczy i idzie u jego boku, nawet jeśli wcale nie chce tracić czasu na składaniu wizyty jakiemuś cholernemu doktorowi. Gerard wie, że dopóki żyje, a Franka nie ma obok, jest spoczywającym na ramionach swojego brata ciężarem, workiem. Postanawia być lekkim workiem.
Newark wygląda tak samo jak wtedy, kiedy Gerard wracał do swojego mieszkania po pracy. Jak zwykle mijając te same, zlewające się ze sobą budynki i te same ulice, po których jeżdżą przeróżne samochody, zostaje przywitany przez zimowe, ostre powietrze, z przerażeniem smagające jego jasną twarz. Newark tak szaro, tak przygnębiająco prezentuje się w jego piwnych, znużonych oczach. Niezrażony, z wierzchu dość zobojętniały Way podąża naprzód z poważnym wyrazem twarzy, lekko unosząc swą głowę do góry, i po raz pierwszy w takim stopniu zwracając uwagę na otaczający go świat. Obserwuje całą okolicę, te bure budynki, mętne kałuże utworzone przy krawężnikach czarnych ulic, gdzie chodzą wszyscy ci naburmuszeni, spieszący się w wielu różnych kierunkach ludzie, z jakimś narastającym wewnątrz uczuciem, zupełnie niczym dziecko, które po raz pierwszy zdaje sobie sprawę z tego, że za murami bezpiecznego, rodzinnego domu, gdzie w powietrzu unosi się aura niezmożonej miłości, gdzie tkwią znajome zabawki oraz łóżko, spod jakiego potwory wystawiają swe kudłate głowy wyłącznie podczas panowania ciemności, istnieje także inny, milion razy większy świat.
Gerard nabiera do płuc chłodnego powietrza, cały czas kierując ku niebu ciepłe oczy, które na moment zachodzą łzami raptownego wzruszenia. W jednej chwili widok tętniącej rutynowym życiem okolicy wydaje się niczym w porównaniu do widoku Franka – jego okrągłych, błyszczących nieśmiało, złotych ślepi, słodkiej, najdoskonalszej w swej wyjątkowości twarzy, czarnych, przydługich włosów, które opadają bezładnie wzdłuż bladego oblicza, podwijając się zadziornie u swych końcówek, a także przygarbionej, nieufnej sylwetki, jakiej postura cały czas zdradza rażącą nieufność w poszukiwaniu upragnionego poczucia bezpieczeństwa. Teraz, w tej jednej, nietrwałej chwili, kiedy to Way podąża razem ze swoim bratem w kierunku gabinetu doktora Atterberry'ego, wiedząc, że gdy powróci do zimnego mieszkania, najprawdopodobniej nie zastanie tam niczego prócz milczących zjaw, sunących po podłodze z zamiarem rozsiania po niej milionów cząsteczek melancholii, jest w stanie oddać wiele za powrót tej jednej osoby, która przekazuje Gerardowi ogrom miłości oraz wsparcia w samym swym istnieniu.
Przenosi swój wciąż wilgotny wzrok na rozpościerającą się przed nim aleję, swą szarością wywołującą natychmiastowy odruch wymiotny. Ma ochotę zniknąć, zapaść się pod ziemię i czekać, aż Frank przybędzie do ich wspólnego mieszkania, zorientuje się, iż Gerarda nie ma i zacznie odkopywać tę ziemię, pod którą Way wcześniej się zapadł. Otrze jego policzki i włosy, powie, aby się umył oraz przebrał, bo ziemia tak bardzo go ubrudziła. A potem weźmie go za rękę, chwyci ją bardzo, bardzo mocno - tak mocno, iż Gerard poczuje ciepło jego dłoni aż we własnym sercu - i przypomni mu, jak należy kochać ten świat mimo jego naturalnej brzydoty. Sprawi, że Way już nigdy nie będzie miał ochoty wymiotować na widok szarych alejek, brudnych kałuż oraz ponurych ludzi.
Way odruchowo kręci głową, jakby pragnął pozbyć się tych wyobrażeń, i przełyka z milczeniem gulę, która sekundę temu pojawiła się w jego zeschniętym gardle. Chyba nie jest gotowy na starcie z tak potężnym uczuciem, jak tęsknota. Uważa ją za zbyt fałszywego, nieuczciwego przeciwnika, który nie zna litości i potrafi wykorzystać każdą słabszą chwilę przeciwko swemu wrogowi, utrzymując na ustach przerażający uśmiech.
Ciekawe czy Frank kocha też tęsknotę? Czy jest jakaś rzecz, której Frank nie kocha?
Gerard oddycha już spokojnie, resztki wilgoci cudownie wyparowały z jego jasnobrązowych oczu. Nadal nie czuje się na siłach, by stawić czoła temu trudnemu dniu, który rozpościera się przed ślepiami jego wyobraźni w całej okazałości, ukazując swoje ciężkie, niezbyt miłe niespodzianki oraz próżnię, przeważającą nad wszystkim innym, ale musi to zrobić dla Mikey'ego, który idzie obok niego. Do czasu aż znajdą Franka, przyzwyczai się do całkowitej ciszy panującej we wnętrzu mieszkania, do widoku nietkniętej, białej gitary, która w żaden sposób nie może opuścić cienistego zakamarku jego pamięci, do braku ufnych, ciepłych spojrzeń wysyłanych z wrażliwością dziecka w jego kierunku i do pustego łóżka, w którym samotnie spędzi nadchodzące noce bez chociażby najmniejszej nutki goryczy czającej się pod dwoma ułożonymi obok siebie poduszkami...
Nabiera do płuc dawkę rześkiego, zimnego powietrza, które kłuje bezlitośnie jego zaróżowioną twarz. Wszystko będzie dobrze. Jego cudowny Frank zawsze wraca.
- Daleko jeszcze, Mikey?
- Nie, już prawie jesteśmy. Widzisz ten biały budynek na lewo? To tutaj. Drugie piętro.
Gerard chciałby teraz wziąć swojego brata za rękę, nie wie dlaczego. Chciałby mu pokazać, że go kocha i przekazać, jak bardzo jest mu przykro nie tylko przez Franka, ale również przez to, iż nie jest wystarczająco dobrym starszym bratem. Ale nie może otworzyć ust. W pewnym sensie wie, że słowa niewiele zmienią - sprawią tylko, iż Mikey będzie jeszcze bardziej litować się nad swoim głupim braciszkiem, a Gerard zacznie się zmierzać z coraz większym poczuciem winy. To przykre, ale właśnie tak zawsze wygląda rzeczywistość.
Way myśli, że Frank byłby bardzo smutny, gdyby usłyszał teraz jego myśli, ale nie stara się wyrzucić ich ze swojej głowy. Być może nie jest wystarczająco silny, aby przeciwstawiać się im wszystkim samotnie.
Razem z Michaelem wchodzą po kamiennych schodach na drugie piętro. Korytarz, na jakim teraz się znajdują wydaje się Gerardowi przerażająco długi, ale czuje ulgę, gdy jego brat zatrzymuje się jedynie kilka kroków dalej, przed klasycznymi drzwiami wykonanymi z jasnego drewna, na których kiedyś została zawieszona informacja dotycząca doktora Atterberry'ego, przynajmniej tak sądzi Gerard. Nie może jednak sprawdzić kim tak właściwie on jest, bo oto Mikey naciska na klamkę i wchodzi do kolejnego korytarza, tym razem o wiele mniejszego. Ten wszystkie korytarze z drzwiami, za którymi znajdują się kolejne korytarze zawsze sprawiają, że Gerard czuje się dosyć niepewnie.
- Mikey, poczekaj - mówi, a ten zatrzymuje się nagle, po czym odwraca w jego stronę i rzuca zdziwione spojrzenie.
- Dlaczego?
- Czy Frankowi coś się stało? - pyta, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, iż jego głos drży. Sprawia wrażenie trochę przestraszonego faktem, że w owej chwili potrafi wyłącznie wyartykułować w myślach imię oraz nazwisko rzekomego lekarza, do którego właśnie się udaje. Nie wie nic innego na jego temat. Czym właściwie się zajmuje?
- Ja... skąd to pytanie?
- A skąd ten cały doktor?
Mikey cicho wypuszcza z płuc powietrze, ale Gerard jest w stanie to dosłyszeć i albo mu się wydaje, albo Mikey właśnie odczuwa ulgę. Oboje nieświadomie marszczą brwi oraz przez chwilę po prostu patrzą na siebie w milczeniu. Michael myśli nad tym, jaka odpowiedź byłaby najwłaściwsza oraz najbardziej adekwatna do całej tej sytuacji, zaś Gerard zastanawia się dlaczego jego brat cały czas jest tak bardzo spięty. Oboje nie znajdują odpowiedzi na nurtujące ich głowy pytania.
- Po prostu chodź, Gerard - prosi, a echo jego słów odbija się od ścian korytarza, na którym wciąż stoi Gerard. Teraz nie wydaje się już aż tak długi jak przed chwilą. - To nie ma nic wspólnego z Frankiem, obiecuję, ten lekarz...
I wtedy otwierają się kolejne jasnobrązowe drzwi, zza których wychyla się oznaczona wieloma zmarszczkami twarz jakiegoś mężczyzny w średnim wieku. Patrzy na nich swoimi przenikliwymi, niebieskimi oczami, w których tlą się iskry wyuczonej z podręczników uprzejmości, a Way zaczyna się bać.
- Zapraszam do środka, panie Gerardzie.
Właściwie Gerard boi się wszystkich ludzi oprócz Franka oraz Mikey'ego. Uświadamia to sobie w chwili, kiedy widzi zaczerwienioną, zastygłą w obojętności twarz tego mężczyzny, który obdarowuje go aż nazbyt uprzejmym, przepełnionym wyrozumiałością spojrzeniem. Patrzy przez krótką chwilę na niego oraz na otwarte drzwi, które najwyraźniej prowadzą do jakiegoś niewielkiego pokoju i odnosi wrażenie, iż jego stopy przywierają do podłogi, nie może nimi jakkolwiek ruszyć. Nie jest w stanie ani postąpić kroku do przodu, aby wejść do środka gabinetu, ani do tyłu, aby jak najprędzej stamtąd uciec. Przenosi przerażony wzrok na Mikey'ego. Nie chce wchodzić do środka. Nie chce być sam na sam z tym człowiekiem, którego usta rozciągają się w sposób, w który uśmiechają się wyłącznie dobrze opłaceni fachowcy, pewni siebie mistrzowie jakiejś dziedziny. Gerard naprawdę nie chce. Mikey to zauważa.
- Wejdę tam z tobą, dobrze? - Patrzy na doktora Atterberry'ego, niewerbalnie pytając go o przyzwolenie, a on jedynie kiwa głową i wskazuje dłonią na drzwi. Michael kładzie rękę na plecach Gerarda, delikatnie popycha go w tamtym kierunku. Nogi starszego z braci już nie stawiają żadnego oporu, poddają się uspokajającemu dotykowi Mikey'ego. I ponownie tego dnia Gerard jest pełen wdzięczności do Michaela, do jego opiekuńczości oraz cierpliwości, do dłoni, którą ułożył na jego plecach. Są braćmi i Gerard mu ufa. Czuje się na siłach wejść wszędzie tam, gdzie Mikey.
Jest już spokojniejszy, gdy przekracza próg pomieszczenia i ma pewność, iż Michael nie zamierza stąd uciec. Doktor Atterberry zajmuje miejsce na jednym z dwóch stojących w pokoju, białych foteli, a Mikey siada na kanapie w identycznym odcieniu. Gerard niepewnie robi to samo, co swój brat. Nie ma zamiaru siadać na innym wolnym fotelu, bliżej tego niepokojącego mężczyzny, który spogląda na ich dwójkę z pełną koncentracją. Gerard czuje, że naprawdę go nie lubi, ale stwierdza w myślach, że to nie ma znaczenia, skoro mogłoby się wydawać, że tak naprawdę nie lubi nikogo.
Frank znowu zmartwiłby się, gdyby tylko w jakiś sposób był w stanie odczytać wszystkie te myśli, które piętrzą się w głowie Gerarda, nie znajdując tam żadnej większej luki, przez którą mogłyby wszystkie swobodnie wyfrunąć. Way nie może nic poradzić na to, że bez Franka jest jeszcze gorszym człowiekiem, o ile to w ogóle możliwe.
- Nazywam się Charles Atterberry, jestem psychiatrą i psychoterapeutą - mówi doktor po dłuższej chwili ciszy i Gerard naprawdę tego nie chce, ale nagle czuje się bardzo poirytowany. Nie obchodzi go ani imię, ani nazwisko, ani jakikolwiek tytuł tego człowieka. Nie obchodzą go jego jasne fotele, ogromny zegar powieszony na jednej ze ścian, opakowanie swobodnie położonych na kanapie chusteczek ani nawet te okropne poduszki w paski, jakich Gerard boi się dotknąć. Odnosi bowiem wrażenie, że jeśli tylko to zrobi, one usłyszą krzyk jego myśli, które od dawna panoszą się w strzępkach po wnętrzu jego wstrzemięźliwego umysłu, i doskonale zrozumieją ich znaczenie, a potem powiedzą wszystko Charlesowi Atterberry'emu, który wywierci w jego czaszce dużą dziurę, wyjmie wszystkie te myśli i pozostawi Gerarda pustego. Oczywiście to bezsensowne i trochę śmieszne, Way zdaje sobie z tego sprawę, ale i tak woli nie dotykać tutaj wszystkiego. Właściwie dlaczego tutaj siedzi? Czy ktoś mógłby po prostu mu to powiedzieć? - Pamiętasz mnie, Gerard?
Kręci głową, bowiem jest zbyt rozdrażniony na najkrótsze otworzenie swoich zaciśniętych uparcie ust, choć ma ochotę wytknąć mu absurdalność tego pytania i powiedzieć, że jak mógłby go pamiętać, skoro nigdy wcześniej się nie spotkali, ale nie ma siły na rozchylenie warg. Nie lubi tego mężczyzny, a więc dokłada wszelkich starań, aby w jego towarzystwie musieć odzywać się jak najmniej. Podświadomie zdaje sobie sprawę z tego, że jego nastawienie jest nieusprawiedliwione i okropne, że niechęć do Charlesa Atterberry'ego, która tylko powiększa się wraz z upływem przedłużających tę straszną ciszę sekund, wydaje się dziecinna i bezsensowna, ale Gerard wie, iż on gdzieś głęboko traktuje go tak samo. Mimo że obowiązkiem lekarza jest pomoc pacjentowi, pan Atterberry najwyraźniej wcale nie ma zamiaru pomagać Gerardowi, zaś on nie sądzi, że potrzebuje pomocy od niego. Nie chce patrzeć na tego człowieka. Czuje, jak za sprawą tego milczenia w jego wnętrzu rośnie irytacja, zupełnie niczym ogromna fala na wzburzonym morzu.
Frank byłby smutny.
Och Frank, przepraszam. Nie smuć się proszę, że traktuję go w ten sposób, nie martw się tymi okropnymi myślami, które siedzą w mojej głowie. Wstyd mi za wszystko, co się tam znajduje, przecież wiesz. Nie potrafię być tak dobrym człowiekiem jak ty. Nie potrafię, wiesz o tym. Denerwuje mnie to. Denerwuje mnie ta cisza i sposób, w jaki na mnie patrzy. Nie zauważasz tego, Frank? Ma straszny wzrok. Chce mi się płakać. Jestem beznadziejny, prawda? Frank, gdziekolwiek jesteś, wybacz mi. Przepraszam, przepraszam. Co zrobiłem źle? Wszystko, przecież wiem. Przepraszam. Kiedy wrócisz do domu? Czy jeśli będę dla niego miły, pojawisz się wkrótce?
- Jak się czujesz? - pyta doktor Atterberry, nie spuszczając z niego wzroku. Gerard musi myśleć o Franku, aby nie warknąć z irytacji. Zastanawia się, jak on odpowiedziałby na to pytanie, gdyby wewnętrznie zmagał się dokładnie z tym, z czym teraz zmaga się Gerard.
- Dobrze - mówi i przymyka oczy, bo czuje, jak po cichu zbierają się w nich łzy. Nie, wcale nie czuje się dobrze. Czuje się okropnie, jak ktoś niechciany, kompletnie zagubiony oraz niepowołany, bo tęskni i jest rozzłoszczony, i nie może zrozumieć o co tak właściwie chodzi jemu oraz temu doktorowi, nie wie dlaczego Mikey jest tak cicho, nie wie dlaczego właściwie tutaj przyszli, nie potrafi pojąć dlaczego ten cholerny lekarz cały czas milczy i patrzy na niego tak, jakby Gerard stanowił obiekt jakichś jego drastycznych badań, nie wie gdzie jest Frank, dlaczego od niego odszedł, kiedy wróci, czy nadal go kocha, czy również tęskni, czy on rozumie o co w tym wszystkim chodzi. Czuje się niewyobrażalnie obrzydliwie, ale musi tak odpowiedzieć, bo wyznanie swoich myśli jakiejkolwiek osobie sprawi, że Gerard będzie tylko gorszym człowiekiem. Frank zawsze mówi, że wszystko jest dobrze.
I nagle Way zastanawia się nad tym, ile razy Frank powiedział mu lub komukolwiek innemu, że jest dobrze, jednocześnie czując się tak okropnie, jak Gerard właśnie się czuje, a może nawet gorzej? Ile razy zmuszał się do ciepłego uśmiechu, nie chcąc, by czyjąś uwagę przyciągnęły jego spłoszone oczy, które zawsze błyszczą się mocno, ukrywając w sobie miliony kropel płynnego cierpienia? Jak głośno krzyczało jego dobre, skrzywdzone serce? Ile razy Frank czuł się jak porażka? I dlaczego Gerard pozwolił, aby się tak czuł? Dlaczego nigdy niczego nie zauważał?
Zamyka oczy, opuszcza głowę. Jego twarz natychmiast zostaje przysłonięta przez ciemne, potargane włosy. Znowu czuje dłoń Mikey'ego na swoich plecach i odnosi wrażenie, że ten dotyk jest jak rusztowanie. Jeśli Mikey zabierze rękę, Gerard najprawdopodobniej runie w dół.
Kiedy stał się aż tak wrażliwy na najmniejsze gesty?
- Dlaczego siedzisz w taki sposób? Dlaczego masz zamknięte oczy?
Gerard milczy. Nie może już więcej słuchać tych jego beznadziejnych pytań. Chce natychmiast odnaleźć Franka i go przeprosić. Chce się nie rozpłakać, nie w tym gabinecie, nie przy tym człowieku.
Frank, kochanie. Wybacz mi, proszę. Przepraszam, wybacz mi. Jestem takim potworem. Wybaczmiwybaczmiwybaczmiwybaczmiwybaczmiwybacz...
- Czy coś się stało? Czy coś ma wpływ na to, że siedzisz teraz w takiej pozycji? Co czujesz? Czy przypomniałeś sobie coś ważnego?
Proszę, Frank. Zabierz mnie stąd. Zabierz mnie gdzieś, gdzie będziesz szczęśliwy. Tylko ty. Naucz mnie być lepszym człowiekiem. Naucz mnie, jak zdjąć z ciebie ten ból. Frank, boli cię? Wybacz. Boże, przepraszam. Frank, nie mogę oddychać. Jesteś tam? Frankie, proszę. Frankie, Frankie, Frankie. Przepraszam.
- Chodź, Gerard - mówi nagle Mikey, a jego głos drży ze smutku oraz rozgoryczenia. Nie potrafi z głupim wyrazem twarzy oglądać swojego brata w takim stanie, nie może po prostu patrzeć na tak bolesny widok złamanego człowieka. Podnosi się powoli, czekając na ruch ze strony Gerarda. On oczywiście robi to samo, co Mikey. Nie chce, aby nagle przestał go dotykać. Jego dotyk jest dla Gerarda czymś specjalnym. Czuje, że jego najwspanialszy, młodszy braciszek nie pozwoli mu upaść dopóki trzyma swoją dłoń na jego plecach; że nawet jeśli nie pomoże mu iść dalej, przynajmniej go podtrzyma; że nie zrezygnuje z niego nawet jeśli z każdą kolejną sekundą tej okropnej ciszy wpada do jego wnętrza coraz więcej bólu, a coraz mniej powietrza; że kocha go, mimo iż staje się coraz cięższym workiem i nie zostawi go.
- Szanuję pana decyzje, jednak...
- Proszę mu tylko coś przepisać. Tak nie może być zawsze.
O czym oni mówią?
Gerard stoi obok nich w milczeniu, jego głowa wciąż jest pochylona w pragnieniu ukrycia własnego oblicza podczas tej zimnej chwili złamania. Mikey obejmuje troskliwie swojego brata i w lekkim poirytowaniu czeka, aż Atterberry wypisze receptę. Kiedy ten wreszcie mu ją podaje, młodszy Way tylko za sprawą dobrego wychowania powstrzymuje się od dodania od siebie jakiegokolwiek komentarza na temat bezsensownych, okropnych pytań, które ten lekarz zadał przed kilkoma minutami Gerardowi. Powtarza sobie w głowie, że każdy psychiatra ma swoje metody komunikacji z pacjentami oraz rzekomej pomocy. Mikey dziękuje więc panu Atterberry'emu, płaci i wychodząc z jego przytulnego gabinetu ma tylko nadzieję, że nie wszyscy jego pacjenci zasługują na współczucie, które Way teraz w stosunku do ogółu odczuwa. Choć jest na siebie zły i czuje, że długo nie wytrzyma z przetrzymywaniem tego potężnego uczucia wewnątrz siebie, wie, iż nie może teraz wybuchnąć. Zaraz obok niego jest przecież jego ukochany brat - delikatny, kruchy, zagubiony Gerard, który zapewne rozpadłby się, gdyby Mikey jakkolwiek skomentował całe to zajście, a więc mimo że Way ma ogromną ochotę głośno oraz wyraźnie, tak żeby usłyszało go całe piętro, przekląć wszystkich niedokształconych terapeutów, nawet nie otwiera ust, aby westchnąć.
Zaledwie Michael zamyka drzwi, żegnając Charlesa Atterberry'ego cichym trzaśnięciem, które odbija się echem między ścianami długiego korytarza, czuje, jak ramiona brata owijają się ciasno wokół jego ciała. Wzruszenie chwyta Mikey'ego za gardło, bo uściski Gerarda zawsze są duże i ciepłe, zawsze wkłada w nie wszystkie swoje siły, jedną ręką obejmując czyjeś plecy, a drugą - ramiona. Zamyka wtedy oczy i utrzymuje tak poważny oraz smutny wyraz twarzy, że zapewne gdyby tylko Mikey mógł to zobaczyć, również by się złamał. Sposób, w jaki Gerard przytula drugiego człowieka jest wyjątkowy i Michael nie sądzi, aby kiedykolwiek w całym swoim życiu doświadczył czegoś bardziej emocjonalnego. To jego sposób na wypowiedzenie myśli o uczuciach, które nie chcą przejść przez gardło, których jego dłoń nie potrafi zapisać na papierze, których nie potrafią przekazać drugiej osobie jego smutne oczy. Mikey wie teraz, co czuje Gerard - wie wszystko to, czego jego brat nie powiedział przed chwilą Charlesowi Atterberryowi. Wie, jak bardzo Gerard tęskni za Frankiem, jak obwinia się za jego zniknięcie, jak wiele oddałby za to, aby już wrócił. Wie, że Gerard jest zdezorientowany i zmęczony, że czuje przykrość, że bardzo chciałby przeprosić Mikey'ego za swoje istnienie, ale nie znajduje do tego wystarczająco odpowiednich słów, że zdaje sobie sprawę z tego, iż wcale nie znajdą razem Franka, bo on sam musi wrócić do swojego domu, do swojego serca.
Mikey zamyka oczy z bólem. Chce objąć Gerarda jeszcze ciaśniej i powiedzieć, że go kocha, że wszystko będzie w porządku, że przeprasza, ale wie, iż nawet gdyby spróbował, nie mógłby z siebie wydobyć żadnego słowa. Przede wszystkim chce mu wszystko wytłumaczyć, ale Gerard w pewnym sensie jest dzieckiem. Tak trudno jest tłumaczyć dziecku okrutne rzeczy, jednocześnie nie krzywdząc go swoimi własnymi słowami, tak trudno jest po prostu patrzeć w jego okrągłe, niewinne, zawiedzione oczy i samemu się nie rozpłakać. Dzieci są zbyt delikatne, nawet jeśli cały czas trzyma się je za rękę. Dzieci nie mogą tracić bezpieczeństwa, jeśli dorośli nie chcą, aby te maleńkie, bezbronne, dobre istoty przesiąknęły całą trucizną obrzydliwego świata, który wkrótce powyrywa lub w najlepszym wypadku tylko bardzo pokiereszuje ich serca, zetrze z młodych twarzy słodkie, beztroskie uśmiechy. Gerard w połowie stracił swoje bezpieczeństwo i Mikey czuje, jak jego serce łamie się na tę myśl. Nie chce, żeby jego ukochany braciszek był skrzywdzony. Nie chce, aby dotknęła go okropna codzienność, jaką stale otacza ich życie bez chociażby najzwięźlejszego zapytania o przyzwolenie. Nie chce, aby Gerard dostrzegł dotkliwy brak żywej miłości, co objawia się jako lodowata aura, wisząca ze zgrozą pod niebem, opadająca stopniowo do płuc ludzi, czym znieczula pokrzywdzone mocno serca na brak konkretnego porozumienia, na krzywdę, jaka dzieje się dookoła nich każdego dnia.
Uścisk, którym się dzielą jest długi i dlatego Mikey wie, jak wiele ważnych słów Gerard jeszcze nie umie wypowiedzieć na głos. Chciałby go tego nauczyć. Chciałby umieć ochronić swojego starszego braciszka. Wie, że Frank również. Mimo iż żadnemu z ich dwójki się nie udało, Mikey dalej przekonuje siebie samego, że starania, nawet te najmniejsze, pochłaniające wyłącznie śladowe ilości cierpliwości oraz energii, mogą nieść ze sobą nadzieję na cokolwiek lepszego od tego ciągłego, złośliwie upartego tkwienia w jednym miejscu.
Michael odchrząkuje, wypraszając uczucie zwątpienia ze swojego gardła. Obiecuje sobie samemu, że nigdy nie utraci wiary dla tego pięknego człowieka, niezależnie od tego, jak bardzo skrzywdzony oraz cichy wreszcie się stanie. Nigdy nie przestanie chcieć mu pomagać, nigdy nie przestanie się starać, aby chociażby jeden promień słabego słońca odbił się w jego jasnobrązowych oczach. I już zawsze będzie go kochać, nawet jeśli Gerard znienawidzi siebie najbardziej na świecie. Pewnego dnia dźwignie go na nogi. Ale jeszcze nie dzisiaj. Mikey wie, że dzisiaj i jeszcze przez jakiś czas pozwoli swojemu bratu się załamywać, pozwoli mu na płacz - będzie głaskać go po włosach, ocierać mokre policzki, łapać jego łzy oraz pilnować, aby światło zza jego oczu nie zgasło. On tego potrzebuje. Każdy człowiek tego potrzebuje.
Stoją przytuleni do siebie jeszcze przez jakiś czas. Mikey nie przerywa tego uścisku - czuje, iż Gerard musi zrobić to pierwszy. Właściwie sam nie wie, kiedy brat przestaje chować głowę w jego lewym ramieniu, w jakim momencie stawia chwiejny krok do tyłu i patrzy na niego swoimi nieszczęśliwymi oczami, na których końcu jednak pobłyskuje coś na kształt przepraszającej wdzięczności i nieskończenie wielkiej miłości.
Dłoń położona dotychczas na plecach Mikey'ego znika, ale on cały czas czuje jej ciepło.
Przez chwilę jeszcze patrzą tak na siebie i milczą, bo jakiekolwiek przerwanie ciszy wydaje się w tym momencie niczym przerwanie spokoju, więzi, łączącej ich dusze oraz umysły. A potem zapinają swoje kurtki oraz wychodzą z budynku, by po raz kolejny zmierzyć się z dmuchającym im złośliwie w twarze wiatrem, ze śliskimi chodnikami Newark, ze ślepymi twarzami mijających ich, przypadkowych osób, z kolejnymi sekundami tego ciężkiego dnia oraz z następnymi przygnębiającymi myślami. Przetrwają to wszystko. Są silnymi ludźmi.

2 komentarze:

  1. Emka, narażasz mnie na niekontrolowane wybuchy emocji, wiesz? ;_; Ale to dobrze, to dobrze. To mi pomaga w pewien sposób. To opowiadanie jest takie piękne. Sama nie wiem, jak to opisać. Po prostu jest w nim jakaś głęboka świadomość i zrozumienie, a z drugiej strony prostota i klarowność formy. Mam podejrzenia, jak to wszystko się rozwinie, ale bardzo chciałabym, by tak nie było. Niestety, siedzę w tym wszystkim już zbyt długo, by nie zauważyć pewnych szczególnych znaków...No, mniejsza. W każdym razie to, co tworzysz, jest piękne i jestem z ciebie bardzo dumna :).
    Kocham.
    xoxo Kot

    OdpowiedzUsuń
  2. Już po przeczytaniu pierwszej części w mojej głowie zaczął zarysowywać się przypuszczalnie dalszy przebieg wypadków i jak na razie treść kolejnej części nie odbiega od tego, czego się właśnie spodziewałam. Czytelnik zawsze ma jakieś przeczucia lub oczekiwania co do toczących się wydarzeń i tak samo jest w tym wypadku. Zazwyczaj gdy zdaję sobie sprawę albo podświadomie czuję, że coś nie skończy się tak, jak chciałaby moja „wesoła strona”, która widzi zakończenie wszystkich historii jedynie w postaci tzw. happy endów, żałuję, że jednak wszystko nie osiągnie szczególnie szczęśliwego finału. W przypadku tego opowiadania zareagował jednak inaczej. Na samym starcie w tekście wyczuć można była tę porażającą momentami nutę smutku, rozpaczy, samotności i jakoś nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby przeobrażać tę historię w coś radośniejszego. Tak jakby pogodziłam się z tym, co ma być, poczułam, że tak właśnie ma się to potoczyć, i co więcej, nie widziałam dla naszych bohaterów innego wyjścia. Może to niemądre z mojej strony, ale rzadko mi się to zdarza, zawsze, jakiegokolwiek opowiadania nie zaczęłabym czytać, miałam nadzieję, że zakończy się happy endem. Jakoś nigdy nie potrafiłam przekonać się do innego, smutniejszego, zakończenia.
    Ale wracając do tematu, tekst ten jest bardzo klimatyczny i przepełniony wieloma emocjami, które podczas czytania wprawiają mnie w poczucie pewnej nostalgii oraz zadumy. I muszę się przyznać, że czytam dalszą część tego opowiadania dopiero teraz, ponieważ zwyczajnie wcześniej nie byłam na siłach, żeby zmierzyć się z jego treścią. Oddziałuje ono na mnie bardzo mocno, zwłaszcza dzięki tak dobrze zawartym w opisach uczuciach i emocjach. Zawsze po przeczytaniu choćby dłuższego fragmentu, muszę odsapnąć, pomyśleć, zastanowić się, a dopiero potem wrócić, by ponownie zagłębić się w tej wyjątkowej atmosferze i przyjąć wszystkie myśli oraz uczucia, które mi oferuje. Uwielbiam Cię za to. Jak również za to, że swoimi tekstami skłaniasz mnie do rozważań, co zawsze właśnie powinny robić podobne opowiadania.
    Niedługo tutaj wrócę, aby zatopić się także w trzeciej części, ale na razie, jak już dobrze wiesz, muszę odetchnąć i ponownie przygotować się na to, co mnie czeka w kolejnych rozdziałach.

    xx

    OdpowiedzUsuń