środa, 18 lutego 2015

#01 - The true life of fabulous Mikey Way

Lex: Witam. Nie, żeby kogoś to obchodziło, ale żyjemy.
Fluttershy: Witam też i nie mówię już nic, żeby się nie pogrążyć. Chociaż nie, ja nas wytłumaczę, bo Lex jest małomówna :/// Otóż napisałyśmy collaba! To znaczy piszemy, jesteśmy w trakcie. Wpadłyśmy na pomysł wczoraj. To bardzo specyficzny collab. I bardzo głupiutki. Żadnych angstów, które stanowiły dotychczas 100% tego bloga. I nie wiem co powiedzieć, przeczytacie - przekonacie się. Ja chciałabym tylko napisać, ŻE DEDYKUJĘ TĘ CZĘŚĆ NANIE, BO JEST NAJFAJNIEJSZĄ OSOBĄ W INTERNETACH, A TWIERDZI INACZEJ. I GLORCE TAKŻE, BO JEJ PRZYPOMNIENIA NA TELEFONIE ROBIĄ MI ŻYCIE. LOFKI DLA WAS!!!
       Lex: To ja też zadedykuję! Wszystkim tym przesłodkim osóbkom, które to przeczytają, loffki i kisski dla was!
       Fluttershy: Owww! Może przez to nas nie będą mocno hejtować :(
       Lex: A jeśli będą, to dostaniemy za to tag na twitterze, nic.
       Fluttershy: Czas, aby to zakończyć XDDD ENJOY!

~


Mikey Way nienawidził poranków. Nienawidził ich, ponieważ każdego dnia o godzinie ósmej rano radio w jego telefonie tajemniczo się włączało, a z niewielkiego głośnika zaczynał dobiegać głos najbardziej znienawidzonej przez niego osoby na świecie.
Dzień dobry, Los Angeles! Jak się dzisiaj miewacie? Mam nadzieję, że świetnie, i że jesteście gotowi na cały poranek ze mną. Nie przełączajcie mnie! Pragnę być słuchany! Bycie słuchanym to jedna z najfajniejszych rzeczy na świecie! Chyba, że mój uroczy głos naprawdę zaczyna was denerwować. Wtedy możecie zrobić sobie przerwę i wysłuchać najnowszej piosenki Taylor Swift. Po tym na pewno chętnie do mnie wrócicie.
Cholera, co za pajac. Co za mutacja genetyczna. Jak to się w ogóle stało, że Mikey był z nim spokrewniony? Że wywodzili się z jednego łona? Że pili mleko z tej samej piersi, wychowywali się w tym samym domu i byli bici przez te same, podwórkowe dzieciaki, a mimo wszystko to mózg Gerarda był bardziej upośledzony? Oczywiście, Mikey powinien się cieszyć, powinien zmienić nazwisko, wyjechać do Europy i zająć się czymś, czym zajmowali się wszyscy wybitni ludzie jego pokroju. Powinien był jadać krążki cebulowe w Burger Kingu i skrzydełka kurczaka w KFC, a do pracy jeździć luksusowymi autobusami z klimatyzacją i plastikowymi siedzeniami. Powinien mieć kablówkę z osiemdziesięcioma kanałami zamiast czterdziestu i podłączać się do internetu sąsiada zamiast płacić za własny. Powinien słuchać stacji radiowych, w których pracowali wykształceni, elokwentni i naprawdę znający się na muzyce ludzie, a nie pajace pokroju jego brata.
Och, Joe właśnie przyniósł dla mnie jakąś paczkę. Dzięki, Joe. Twój tyłek wygląda całkiem fajnie w tych nowych spodniach. Dobrze, że mój narzeczony nie słucha mnie o tej godzinie. Byłby nieźle... o cholera, właśnie dostałem od niego wiadomość. Brzmi na... przeczytałbym wam, ale pewnie znowu zagroziliby, że mnie wyleją. Pamiętacie ostatnią wiadomość? Taak, była interesująca. Pozdrawiam cię, Frank. 
Mikey jęknął, próbując zlokalizować swój telefon. Musiał jak najszybciej wyłączyć te bzdury. Naprawdę płacili mu za puszczanie beznadziejnych piosenek, opowiadanie o swoich dniach i ujawnianie szczegółów ze swojego gejowskiego życia seksualnego? Dlaczego najgłupszym trafiała się zawcze najlżejsza, najlepiej płatna praca? Way przewrócił się z boku na bok i jęknął po raz kolejny, gdy przypomniał sobie, że jego telefon najprawdopodobniej tkwił pod łóżkiem po tym, jak poprzedniego wieczoru oglądał na nim zdjęcia cycatych Meksykanek. Czy złe rzeczy zawsze musiały przytrafiać się dobrym ludziom?
W każdym razie... paczka. Podziękowania dla Annie, która ją wysłała. Cóż, tak tu jest napisane. W czasie, gdy będę ją otwierał, puszczę wam najnowszy kawałek Sixx: A.M. Chłopaki wymiatają! Frank, wiem, że nie lubisz ich muzyki. Możesz teraz przełączyć na Taylor Swift. 
Nareszcie. Ta piosenka była kompletnie nie w jego stylu, bo Mikey lubował się wyłącznie w królewskim indie popie, a nie w ścierwie, które grali ludzie z nieprawidłowo nastrojonymi gitarami. Ale nie mógł już słuchać tego okropnego bełkotu, więc był wdzięczny, że jego upośledzony brat wreszcie przymknął gębę. Ledwie rozumiał co mamrotał jedną stroną tych swoich drobnych ust. Wtedy, trzydzieści lat temu, naprawdę próbował powiedzieć mu, że nawilżanie ust Super Glue nie było najmądrzejszym pomysłem. Gerard nie posłuchał.
Kolejna wiadomość. Tym razem tylko każe mi się zamknąć.
Mikey już dawno doszedł do wniosku, że zmuszanie go do słuchania tej okropnej stacji miało być zemstą. Zawsze był tym piękniejszym, szczuplejszym i mądrzejszym, a Gerard po prostu nie potrafił się z tym pogodzić. Wyśmiewał się z jego kościstych, dziwnych kolan, podczas gdy sam miał takie, które wyglądały jak dwie bułeczki z wyrytą na nich podobizną Vernona Dursleya. Chował przed nim okulary, myśląc, że jeśli Mikey nie zauważy i nie wytknie mu jego okropnych pryszczy, nikt nie zwróci na to uwagi. Rysował duże penisy na okładkach jego zeszytów, bo miał kompleksy. Oglądał anime, bo wiedział jak bardzo Mikey bał się chińskiego. Wytykał mu, że to japoński, bo próbował udowodnić, że był lepszy z geografii.
Dlatego też majstrował po kryjomu w jego telefonie tak długo, aż codziennie o ósmej rano nie zaczął włączać się ten jego okropny program. Mikey próbował jakoś pozbyć się tego cholerstwa, ale wszystkie jego próby szły na nic. Wyciszał swoją komórkę, wyłączał, rzucał nią o ścianę, ukrywał w drugim pokoju, wysyłał groźby do operatora sieci. Raz podrzucił na noc telefon Rayowi, ale przyszedł nad ranem i cisnął w niego tym elektronicznym cholerstwem, zostawiając na jego twarzy ślad, z którego Gerard śmiał się przez następny tydzień. Raz ukrył go w łazience, a dokładniej w pralce, pod stertą brudnych ubrań, aby mieć stuprocentową pewność, że nie usłyszy gejowskiego głosu swojego brata o tak szatańskiej godzinie, jaką była ósma rano, ale przeklęty Toro akurat tamtego dnia postanowił zrobić poranne pranie. Gdy więc Mikey obudził się około godziny jedenastej, uśmiechnięty i rozpromieniony, na kuchennym stole znalazł cały i zdrowy telefon, z którego głośnika wydobywał się nieco zniekształcony głos Gerarda, oraz karteczkę informującą o kosztach naprawy pralki. Jakby tego było mało, okazało się, że poczciwy Ray nie za bardzo orientował się w tych wszystkich zabawach dla czyścioszków, więc ulubione bokserki Mikey'ego od Calvina Kleina nie były już białe, jak poprzedniego dnia, lecz bladoróżowe.
Nikt nawet nie próbował go wtedy pocieszyć. Ray nieustannie przypominał o awarii pralki, a Gerard obraził się, że brat nie miał ochoty słuchać jego beznadziejnego programu. Poparła go nawet Donna, rzucając swojemu młodszemu synowi takie spojrzenie, jak wtedy, gdy miał pięć lat i próbował przerzucić rozgotowaną, przesoloną brukselkę ze swojego talerza na talerz Gerarda. Był pokonany.
Czy to... nie wierzę. Czy to prezerwatywy świecące w ciemności? Cholera, naprawdę? Boże, Annie. Serdeczne dzięki! Frank się ucieszy. Teraz na pewno żaden z nas nie zgubi w nocy swojego penisa. Kurczę, przepraszam Joe. Nie, nawet nie próbuj odłączać mi mikrofonu!
- Odłącz go, Joe. Odłącz go, błagam. Nie mogę już tego słuchać. Za co? Za co?! - wyjęczał w poduszkę głosem niezadowolonego dzieciaka. Był pewien, że wyglądał teraz niesamowicie żałośnie. Gdyby tylko widzieli go teraz jego followersi... Z tego wszystkiego Mikey poczuł ochotę na kanapkę z szynką i z majonezem.
List Annie nie jest zbyt odpowiedni do przeczytania, tak sądzę. Ale wiedz, kochana, że kiedy tylko znajdę chwilę wolnego czasu... rozumiesz, jestem bardzo zajęty, Frank potrzebuje ciągłej uwagi. Trzeba... trzeba robić mu obiad. I desery. Tak, desery. DESERY, JOE. NIE, NIE LODY. A przynajmniej nie codziennie, do jasnej... No i prać jego brudne spodnie. Często się brudzą.  
Ochota na kanapkę z szynką i majonezem odeszła w siną dal. Marzenia o wyzdrowieniu starszego Waya pogalopowały tuż za nią. Na nic zdały się modlitwy do świętego Judy Tadeusza i kilka lekarskich wizyt, które Mikey przeznaczył na wypytywanie o stan zdrowia Gerarda. Na nic zdała się nawet pielgrzymka do Watykanu, jaką odbył w intencji swojego ciężko chorego brata. Na google maps, rzecz jasna. Zarobki Mikey'go nie pozwalały mu nawet na podróż do drugiego stanu, żeby znaleźć się daleko od niego, a co dopiero do Watykanu. W każdym razie nikt nie znał przyczyny tej dolegliwości. Nikt nie znał lekarstwa. Mikey czuł, jak wiara we wstawiennictwo świętego Judy Tadeusza powoli go opuszczała.
W każdym razie jak tylko znajdę wolną chwilę, odpiszę ci i podam gdzie możesz znaleźć moje ulubione hentai. Rany boskie, Joe, nie googluj tego! Czy wy słyszycie jakie ja mam tragiczne warunki pracy? Całe szczęście, że Joe zachowuje się tak tylko po kawie. Przepraszam was za to. Kolejna piosenka.
Bogu dzięki, pomyślał Mikey, chociaż już w Boga nie wierzył. Wierzył dawno temu, gdy jeszcze liczył na to, że z wiekiem jego brat wydorośleje, i że komórki w jego mózgu kiedyś zaczną sprawnie działać. Zwątpił, kiedy zobaczył na szafce nocnej szesnastoletniego wtedy Gerarda perfumę Playboy VIP w damskim wydaniu. A przestał w momencie, gdy po przyjęciu z okazji Święta Dziękczynienia położył się w łóżku, którego pościel była podejrzanie lepka, i kiedy przypomniał sobie jak często jego brat oraz jego chłopak znikali w trakcie całej uroczystości. Został mu tylko Juda Tadeusz, ale w końcu zawiódł nawet on. Mikey czuł, jak poczucie bycia oszukanym pali jego gardło.
Ostrożnie podniósł się z łóżka, aby znaleźć swój telefon i przynajmniej spróbować wyłączyć ten program. Złota rada Demi Lovato na dzisiejszy dzień brzmiała "don't give up on your dreams", tak samo jak przez osiemdziesiąt innych dni w roku. Mikey próbował nie lubić Demi, bo nie była wystarczająco indie pop, a gdy kiedyś zreblogował gifa z jednym z jej życiowych cytatów, tragicznie ucierpiała nad tym liczba jego followersów. Ale jej inspirującą książkę z okazji trzydziestych drugich urodzin podarował mu sam Gerard i Mikey starał się docenić to, że przynajmniej raz ten idiota nie spróbował wcisnąć mu swojej i Franka sekstaśmy. Jednej z wielu. Albo kamasutry dla singli. Albo męskich stringów z "wężem". Albo "piersi antystresowej". Albo gier typu "słodkie igraszki" czy "zawalcz o penisa". Albo "zestawu do pielęgnacji Wacusia". Mikey nawet nie chciał wiedzieć skąd wytrzasnął to ostatnie. Miał sen, w którym kąpiący się w pomidorówce Gerard mówił, że stworzył go samodzielnie.
Och, piosenka się skończyła i znowu mogę mówić! Co za cudowne uczucie. Prawie dorównuje temu, kiedy mój narzeczony wreszcie ściąga ze mnie knebel i...
Nie, nie, nie.
- NIE! - wrzasnął Mikey, aby zagłuszyć następne słowa. Zatkał uszy rękami i zamknął oczy, marszcząc się z rozpaczą niczym pośladki ciotki Harriett podczas kąpieli w basenie.
Prawie bym zapomniał! Pozdrowienia dla mojego kochanego braciszka, który słucha tego programu każdego dnia. Każdego, dacie wiarę? Założę się, że nie ma wśród was nikogo, kto byłby aż tak oddanym fanem.
- Zamknij się, zamknij się! - krzyknął, machając rękami na wszystkie strony w poszukiwaniu telefonu. Był pewien, że Gerard znowu coś z nim zrobił i skurwysyn teraz lewitował. - Nienawidzę cię! Nienawidzę tego programu! Zgłoszę was wszystkich do prokuratury!
Udaje, że wcale mu się nie podoba, i że moje podteksty wcale nie są interesujące. Zachowuje się jak jedenastoletnia chrześcijanka, którą nie jest, bo widziałem RedTube'a w jego zakładkach na laptopie.
- Dosyć tego! - Mikey zaczął rzucać się po pokoju jak kurczak z odciętą głową. Otworzył wreszcie zaciśnięte do tej pory oczy i rzucił się pod łóżko z donośnym okrzykiem Masajów na ustach. W desperacji zaczął nawet rozważać przeniesienie się do... do miejsca, gdzie żyją Masajowie (Mikey naprawdę nigdy nie brylował na geografii). Przynajmniej wtedy nie musiałby każdego ranka słuchać głosu swojego brata. Młodszy Way mógłby wnieść do sądu pozew o to, że został w szpitalu podmieniony, a za pieniądze otrzymane z odszkodowania wynieść się jak najdalej od Gerarda.
Między kłębami kurzu, które zdążyły uzbierać się pod łóżkiem (czy kiedykolwiek ktoś tam sprzątał?) odnalazł w końcu swój telefon, z którego wciąż wydobywał się głos starszego Waya. Był właśnie w trakcie mówienia o tym, jak zamierza wykorzystać otrzymany przez siebie prezent, kiedy Mikey nie wytrzymał i rzucił telefonem o ścianę. Głos ustał, ale tylko na chwilę. Po kilku sekundach z telefonu zaczęły wydobywać się niepokojące trzaski, z których wyłonił się rozweselony ton znienawidzonego brata.
Mikey wrzeszczał, aby chociaż częściowo zagłuszyć te gejowskie okropieństwa, o których Gerard opowiadał tak, jakby były radosną bajką dla niegrzecznych dzieci w wieku trzech lat. Wrzeszczał głośno i z takimi efektami specjalnymi jak wierzganie nogami w powietrzu czy uderzanie głową o podłogę. Wrzeszczał z całych sił i z całego serca, ale to nic nie dawało.
- On to zamontował w mojej czaszce! On wyprał mi mózg! - Mikey był tak zdesperowany, że zaczął rozważać uderzenie o najbliższą ścianę nie telefonem, lecz swoją głową. Skoro Gerard i tak w niej grzebał, cóż mu pozostało?
Nagle do pokoju wpadł Ray. Groza, bijąca od całej sytuacji, rozwiała jego loki.
- Hola, Mikey!
- Hola? To robisz, gdy ja użeram się z tym rudym gejem?! Uczysz się hiszpańskiego?!
Toro przeczesał swoją bujną grzywę dłonią i podszedł do ściany, aby sięgnąć po wydający z siebie ostatnie tchnienia telefon.
- Ufałem ci, Ray! - krzyczał Mikey. - Ty mnie zawiodłeś! A jeśli nie możesz komuś ufać, nie możesz się z nim przyjaźnić! - lamentował, wciąż leżąc na podłodze niczym ranny żołnierz.
- Potrzebujesz mniej Demi Lovato i więcej Jezusa, Mikey - powiedział swoim słabym głosem, potrząsając głową. Jego loki zatańczyły kankana. - Który to raz w tym miesiącu? - zapytał, podnosząc telefon Waya z podłogi.
- Nie dotykaj tego! - Mikey darł się jak stare prześcieradło. - To szatański pomiot! Wgryzie cię w ciebie i wyżre twoje jelita! - Bo duszy, jego zdaniem, Toro już nie miał.
- Musisz przestać to robić - stwierdził Ray, z westchnieniem kierując się w stronę drzwi. Trzymał komórkę między koniuszkami swoich palców, jak dziesięciodniową skarpetkę. - Ludziom z Apple w końcu wyda się podejrzane to, że średnio co tydzień przychodzisz do nich z tym samym problemem.
Toro wyszedł, zapewne aby zrobić to, co robił każdego poranka - owinąć telefon w kołdrę, przykryć folią aluminiową, zostawić go na balkonie i czekać, aż program Gerarda w końcu się skończy. Mikey przez chwilę myślał o słowach swojego współlokatora. To nie jego wina, że Apple tworzyło tak niepraktyczne telefony. I to nie jego wina, że Gerard Way był chorym psychicznie człowiekiem, który grzebał mu w głowie za pomocą śrubokrętu, pęsety (bynajmniej nie od wyrywania sobie brwi) i otwieracza do piwa. To nie jego wina, że Donna zawsze kochała go bardziej i tolerowała wszystkie jego dziwactwa, podczas gdy swojemu młodszemu synowi nie pozwoliła chociażby zapisać się na lekcje gry na pianinie.
Mikey Way westchnął i wczołgał się pod łóżko, aby spędzić tam kolejnych kilka godzin, oraz aby w drodze do toalety nawiedzony telefon przypadkowo się na niego nie rzucił. Jego życie było koszmarem.

2 komentarze:

  1. Zacznę od ponownego podziękowania Emce za dedykację. Ily <3
    Przechodząc do konkretów, to... dziewczyny, brak mi słów ;_; Naprawdę piszecie bardzo ładnie, macie super pomysły i kocham każdą wykreowaną przez was postać. Jesteście cudne.
    I czekam na kolejną część, więc pisać!
    PS. Mikey w tym opowiadaniu to postać życia, ok. Uwielbiam go <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialne. Idealnie trafiłyście w moje poczucie humoru. Zdecydowanie tego mi było trzeba po tych wszytkich depresjach, prześladowaniach i samobójstwach, które przeważają w ff. Nie mogę doczekać się kontynuacji. Dobra robota dziewczyny c:

    OdpowiedzUsuń